Marta to 30 letnia dziewczyna, która ma 20kg nadwagi. Próbuje z tym walczyć już od dłuższego czasu, ale jest jej bardzo ciężko przestawić się na zdrową kuchnię. W sklepie kupuje słodycze a potem je oczywiście zjada. Wracając z pracy zamawia pizzę lub chińskie, bo jest zbyt głodna, żeby czekać na obiad. Są momenty, gdy chce się zdrowo odżywiać, ale szybko rezygnuje. Dla czego tak się dzieje? Czemu Marta nie może wytrwać w postanowieniu i jeść mniej a niezdrowe rzeczy zamienić na normalną, nieprzetworzoną żywność? Odpowiedzi jest wiele:
Po pierwsze i najważniejsze Marta je za mało. Nie mówię oczywiście o pizzy i słodyczach, ale o normalnej żywności. Będąc na diecie, jadłospis powinien być ustalony w taki sposób, żeby nie odczuwać większego głodu. Zaskoczone? Dieta redukcyjna zawsze kojarzyła wam się z głodowaniem? I tu błąd! Trzeba jeść tyle (oczywiście odpowiednio dobranych rzeczy), żeby głód pojawiał się dopiero przed kolejnym posiłkiem. Jeśli rano wypijemy mały koktajl, na przekąskę zjemy 5 orzechów to wiadomo, że głód i przyzwyczajenie do większej ilości jedzenia zmusi nas do pochłonięcia wszystkiego, co się nawinie. A, że mózg chce przetrwać (on się nie przejmuje, że tłuszczyk się odłoży), to wybierzesz jego podszepty, czyli najbardziej kaloryczne jedzenie. Niestety, to tak działa. Głodna, bardzo głodna osoba (a w sumie, tak jak wspomniałam przed chwilą, jej mózg) wybierze zawsze coś, co ma albo dużo kalorii albo duże ilości węglowodanów łatwoprzyswajalnych. Tak działamy od setek, tysięcy lat, nie zmienimy tego w trakcie tygodnia diety.
Co więc Marta powinna zrobić? Ustalić sobie taką kaloryczność i takie duże porcje jedzenia, żeby się najeść. Nie bez przyczyny kalorie z diety zdejmuje się pomału. Trzeba dać sobie czas, żeby przystosować się do nowej sytuacji. Ponadto Marta powinna zawsze mieć przy sobie coś do jedzenia. Czy to batona energetycznego, czy banana albo małą kanapkę. Gdy dopadnie ją głód, powinna zjeść. Uwierzcie mi 150-250 kcal przekąski i później obiad wyjdzie dużo lepiej niż 2000kcal z pizzy (na jeden posiłek!).
Po drugie Marta nie daje sobie szansy na przyzwyczajenie się do innej żywności. Uwiercie mi, nasze preferencje smakowe to w dużej mierze kwestia przyzwyczajenia. Jedząc tydzień zdrową (czytaj: normalną) żywność, nie głodząc się, jedzenie zacznie ci bardziej smakować. Jak Marta nie będzie się napychać na raz bombami kalorycznymi, jej kubki smakowe zaczną odczuwać smak intensywniej i dzięki temu będzie czerpała przyjemność z jedzenia, nawet nieprzetworzonego (czyli normalnego, zdrowego).
Kolejna kwestia – Marta kupuje słodycze. Nie powinna tego robić. A jeśli już musi, to tylko na jeden raz – jeden wafelek, malutką paczkę ciastek. W momencie, gdy słodycze będzie miała zawsze pod ręką, jedna mała chwila (nudy, zdenerwowania, niechęci przygotowania normalnego posiłku) sprawi, że po te słodycze sięgnie. Nie będzie w domu słodyczy – nie będzie pokusy.
Marta powinna przygotowywać posiłki z wyprzedzeniem. Jak napisałam w przykładzie, Marta zamówiła jedzenie na wynos, bo nie mogła już czekać, taka była głodna. Wniosek? Powinna zrobić obiad dzień wcześniej. I ta zasadza świetnie się sprawdza zwłaszcza na początku odchudzania. Później już przychodzą zdrowe nawyki i nie trzeba się już tak pilnować. Ale na początku lepiej mieć plan i nie robić żadnych wyjątków. Jeśli obiad będzie czekać na Martę w domu, chętniej po niego sięgnie.
Marta jest postacią fikcyjną, ale jej zachowanie wcale nie odbiega od przeciętnego zachowania prawie każdej odchudzającej się osoby. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy takiego problemu z otyłością i nadwagą na świecie. Wiele osób zaczyna dietę rano a kończy wieczorem. Dlaczego? Bo je za mało w trakcie dnia! Dopuszcza do dużego głodu, który zabija marzenia o pięknym ciele.
Kochane, pamiętajcie, że odchudzanie to proces zmiany naszych zachowań i wyborów. Trzeba to robić mądrze, żeby nie borykać się później z jeszcze większym problemem, jaki daje nam efekt jojo.