Będąc we Francji na majówce, miałam szczęście uczestniczyć w proszonej kolacji.
Ponieważ osoby, które nas przyjmowały, były goszczone w Polsce, w ten sposób chciały się trochę zrewanżować pokazując, jak oni celebrują posiłek.
Umówieni byliśmy na godzinę 20. Dla przyzwoitości (no dobrze, przez niedopilnowanie czasu) lekko się spóźniliśmy. Ale tylko 15 minut, także na szczęście zmieściło się to w granicach dobrego wychowania.
Zapach, jaki rozchodził się po domu był bardzo apetyczny i zapowiadał coś naprawdę smacznego.
Na samym początku był aperitif. Zaproszeni zostaliśmy do spoczęcia na kanapie przy stoliku kawowym. Zaproponowano nam piwo (region ten słynie właśnie z piwa), a dla niepijących alkoholu - sok tłoczony z miejscowych gruszek – przepyszny!
Jeszcze odnośnie alkoholu, to we Francji można wypić jeden kieliszek trunku przed prowadzeniem pojazdu. Wiadomo, inny kieliszek jest do wina, wódki czy piwa. Ale oni się w tym świetnie orientują i wiedzą ile mogą. Ciekawe jakby to było u nas…
Piwo zostało rozlane do szklanek w ilości ok 200ml. Zaskoczyło mnie to trochę, ponieważ u nas jak proponuje się komuś piwo, to raczej w ilości jednej butelki lub puszki. Jak się okazało, ilość była zdecydowanie odpowiednia, jak nie za duża. Piwo było tak mocne, ze więcej chyba nie dałoby się wypić.
Do alkoholu podano: orzeszki w cieście, pomidorki koktajlowe, kiełbasę surową krojoną w cienkie plasterki oraz marchewkę z własnej produkcji majonezem. Przy aperitifie spędziliśmy ok 0,5 godziny, po czym przesiedliśmy się do stołu.
Myślałam, ze od razu zostanie podany obiad, ale najpierw były przystawki. Jajko na twardo, białe szparagi marynowane i kukurydza konserwowa. Do tego (oczywiście) bagietka.
Każdy miał sobie nałożyć wszystkiego po trochu, a po zjedzeniu „wyczyścić” talerz bagietką.
Po przystawkach przyszedł czas na obiad. Podano polędwiczkę gotowaną z marchewką i pieczarkami, a sos został zaprawiony serem. Śmierdzącym serem! I tu wracam do mojego zdania na początku odnośnie zapachu unoszącego się w mieszkaniu w momencie naszego wejścia. Zapach był naprawdę smakowity! I polędwiczka w sosie również pachniała pięknie. Także okropnie śmierdzący ser (wąchałam!) po dodaniu do gorącego bulionu zamienił się po prostu w smaczny, aromatyczny i kremowy sos.
Do polędwiczki był makaron (świeży, paczkowany – podejrzałam). Warzyw nie było, oprócz marchewki z sosu. Do obiadu zaproponowano nam wino czerwone. Nie piszę czy wytrawne czy słodkie, bo tam wszystkie są albo półwytrawne albo wytrawne.
Na stole oczywiście była bagietka, którą po obiedzie oczywiście trzeba było ponownie „wyczyścić” talerz z sosu.
Jeśli chodzi o bagietkę i ogólnie pieczywo, we Francji jest taki zwyczaj, że jeśli chce się odłożyć na chwilę owe wypieki, to nie robi się tego na talerz lub serwetkę, ale na stół. Tak po prostu. I nawet w restauracji, barze czy knajpce. Na stół! Dla mnie niepojęte. U siebie w domu mogę, bo wiem, ze przed jedzeniem stół umyłam, w gościach też bym się raczej nie bała, ale gdzieś w barze… na stół?…. No cóż, co kraj to obyczaj ;)
Po obiedzie podano nam ciasto czekoladowe. Już na czystych talerzach (nie jest to takie oczywiste, w końcu po coś się używa tej bagietki). Deser był domowej roboty, bardzo smaczny.
Po tej części kolacji powinna zostać podana kawa, ale ponieważ było już po 23 i po całodniowym zwiedzaniu nie mieliśmy już po prostu siły, udało nam się wymigać.
Ale ja się tak zastanawiam, kawa o 23? Szaleństwo!!!
Ale ja się nie znam, bo za kawą nie przepadam :)
Jeszcze mi się przypomniało, że w którymś momencie, chyba po obiedzie, gospodarze poczęstowali nas serami. Między innymi tym śmierdzącym (właśnie wtedy miałam okazję powąchać). Ja takich serów nie jem, ale moi towarzysze, byli zadowoleni, że mogli ich spróbować.
Jestem niezmiernie szczęśliwa, ze mogłam uczestniczyć w kolacji przygotowanej przez francuzów specjalnie dla nas i specjalnie po to, żeby pokazać nam ich zwyczaje. W żadnej restauracji czy barze raczej tego nie uświadczymy. Rzadko istnieje możliwość poznania typowych zwyczajów osób w innych regionach świata, jeśli się o niech nie poczyta. Niestety większość restauracji, chcąc przypodobać się, czy też sprostać oczekiwaniom klientów, często serwuje popularne dania, niekoniecznie kojarzące się z regionem. Dlatego też warto szukać i stołować się nie na głównych ulicach, gdzie turystów jest najwięcej, ale gdzieś w bocznych uliczkach, gdzie jadają tubylcy.
Kolację wspominam bardzo dobrze. Gospodarze byli cudowni! Zostaliśmy przyjęci z szacunkiem i cierpliwością. Jeśli chodzi o ilość i czas trwania posiłku, jest to zdecydowanie opcja na specjalne okazje.
I powiem szczerze, że już teraz bagietka często gości u nas do obiadu (odkładana, a jakże, na stół!). Aperitif natomiast będzie u mnie stałym punktem programu podczas podejmowania gości.