We Wrocławiu byłam już kiedyś, na wycieczce szkolnej. Jedyne co pamiętam z tego wyjazdu to Panorama Racławicka, czyli malowidło po okręgu, przedstawiające bitwę pod Racławicami w 1794roku. Szczerze? Jako szkolne dziecko interesowałam się wszystkim od śpiewu poprzez taniec aż po dłubanie dłutem w pniu drzew, ale historią? Zdecydowanie nie! Dlatego wypad szkolny do Wrocławia przepadł gdzieś w czeluściach moich szufladek mózgowych i nie przypominał się aż do okresu kilku tygodni temu, kiedy to z lubym postanowiliśmy, że Wrocław a i owszem odwiedzić należy.
Tam, gdzie starówka, tam Ania się odnajdzie. Serio, mało mi więcej trzeba. Jakieś knajpki z dobrym jedzeniem, zimne piwo lub wytrawne wino i brak szpilek. Tak, tak, starówki mają to do siebie, że z kamieni są zbudowane, więc szpileczki stają się zbędne. Bo wiecie, w szpilkach się wygląda! Nie chodzi😉 Dlatego jak już z mężem ulokowaliśmy się w naszej noclegowni i wystawiliśmy głowy za okno, było wielkie WOW. Jest starówka! Ale nie byle jaka, bo że ogólnie jest to wiedzieliśmy! Rynek wielkości trzech a nawet czterech boisk piłkarskich. Piękne, kolorowe kamienice. A jakby jeszcze szczęścia było mało – w pobliżu rzeka (i knajpki przy jej brzegu! 😊). Tak, obecność wody zawsze daje +10 do jakości 😉
Wrocław odwiedziliśmy z myślą o ZOO. Wiecie, afrykarium i te sprawy. Stwierdziliśmy, że jako Łodziaki ze swoim lichutkim ZOO musimy wreszcie zobaczyć coś lepszego. I powiem Wam jedno, po wizycie tam, OCHować i ACHować mógłbym godzinami! Bardzo chciałabym przedstawić wam rzetelną recenzję po odwiedzinach tego CUDOWNEGO miejsca, ale nie potrafię. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy! Dlatego nie zastanawiajcie się i jedźcie. Zobaczcie to cudo sami!
Jedyne, co mogę wam podpowiedzieć to żebyście wybrali nie weekendowy dzień, ponieważ jak widać, nie tylko ja kocham to miejsce. Ludzi od groma i ciut ciut. A chwilami jeszcze więcej!
A! jeszcze jedna sprawa! Jedźcie na samo otwarcie. Gwarantuję, że i tak braknie wam czasu, żeby wszystko obejść 😉
No dobrze, ZOO to ZOO, po to tam pojechałam. Ale co jeszcze?
Wieczorem, gdy będziecie mieli chęć zrelaksować się przy piwie lub czymś mocniejszym, polecam wam Stary Klasztor przy ulicy Jana Ewangelisty Purkyniego 1. Niesamowicie klimatyczne miejsce!!! Każdy stolik z innej parafii, PRL-owskie fotele, drewniane krzesła, scena letnia i coś co kocham, czyli girlandy świetlne. A to wszystko w bramie drodzy państwo! Na dworze, pod materiałowym sufitem! Do tego oczywiście lokal (pod dachem) i jeszcze jeden ogródek z drugiej strony, ale już nie tak urokliwy. Miejsca mnóstwo. A na dokładkę rockowa muzyka. Wiem, nie oddam nastroju tam panującego, a zdjęcia są koszmarnie liche z racji tego, że było już ciemno. Ale zaufajcie mi i będąc we Wrocławiu odwiedźcie to miejsce. Nie pożałujecie!
Jeśli chodzi o sprawy jakże bliskie memu sercu, czyli oczywiście jedzenie, to polecę wam dwa miejsca.
Pierwsze świetnie sprawdzi się w porze śniadaniowej (ale nie tylko!), ponieważ lokal to po prostu tościarnia. Aleeeee! Kochani tosty są nie byle jakie! Przede wszystkim jest ich, z tego co naliczyłam, 15 do wyboru. Standardowe z szynką i pieczarkami lub z samymi pieczarkami (choć przyznam szczerze, że u mnie w domu w standardowych tostach nie ma pieczarek… u was są??...), meksykańskie, z jajkiem, z golonką… A do tego oczywiście ser 😊😊😊 Ok, wiem, że się trochę tym jaram, ale my w Łodzi tostów nie mamy. To znaczy w domu tak, ale takiej typowej tościarni niestety nie (chyba, że o czymś nie wiem, to podpowiedzcie mi szybciutko).
Więc ten tost zrobiony jest z byczej wielkości chleba tostowego. Takie wielkie, że połówką spokojnie można by się najeść (choć jak maż zaproponował, żebyśmy wzięli jednego na spółę to zaczęłam warczeć…). Nie wiem jak tam wasze kubki smakowe i co lubicie, ale przyznam szczerze, że nie wiem, czy zaufałabym osobie, której by takie tosty nie smakowały… :P
A! Nazwa knajpki to Revel Toast. Znajdziecie ją przy ulicy Szewskiej 21.
Oprócz tostów bardzo wam polecam, troszkę nasuwające mi na myśl studenckie lokum z sałatkami, kanapkami i makaronami w menu. Czas oczekiwania dosyć długawy, bo ok. 40-60 minut, ale kochani, apeluję do was, nie oceniajcie lokali biorąc pod uwagę tylko kryterium czasowe. Co prawda, gdy kelner nie poinformuje o dłuższym czasie realizacji to trochę słabo, ale jak jest wszystko powiedziane czarno na białym, zawsze można wziąć jakąś zupę (na którą się czeka chwilę, bo jest już gotowa – zawsze) lub zamówić kieliszek wina lub szklankę soku i uzupełnić wstępnie poziom cukru we krwi.
Knajpka, o której pisze to Cegielnia, znajdująca się na ulicy Świdnickiej 5. Jak wspomniałam w menu znajdziecie makarony, również ravioli, bulki różniaste, zapiekanki oraz sałatki. Ja wybrałam makaron penne w sosie pomidorowym z łososiem i brokułami. Wszystkie makarony zapiekane są pod żółtym serem. Mąż natomiast wybrał bułkę z karkówką i warzywami. Porcje – wielkie. Powiem szczerze, że jem sporawo, jak na mój wzrost i wagę, ale porcja była naprawdę duża. Oczywiście zjadłam znaczną większość, a jakże by inaczej, ale najadłam się baaardzo! Ceny – jak widać na menu. Jak dla mnie nie są wygórowane w porównaniu do ilości i jakości. Ogólnie miejsce bardzo przyjemne, łamiące schemat wszędobylskich fast-foodów.
Cóż więcej, jeśli chodzi o Wrocław? Browar! Niestety (jest mi z tym bardzo, bardzo źle) nie zrobiłam prawie wcale zdjęć☹ Ale opiszę, jak umiem. Na zewnątrz normalny ogródek piwny, standard. Zabawa się zaczyna po zejściu do wnętrza Spiżu, bo tym mowa. Wielkie beczki miedziane z piwem, drewniane ławki, betonowe stropy z łukami, piękne lampy. I ogólnie klimat (kurczę, jak żałuję, że nie mam zdjęć!). A wiecie co jest w tym wszystkim ciekawe? Zapach we wnętrzu. Nie wiem czy to kwestia tego, że lokal znajduje się w sutenerze czy tego lakierowanego drewna, ale w browarze pachnie jak w kościele. Takim starym. To była pierwsza myśl, gdy zeszłam po schodach do wnętrza. Czy to przeszkadza? Po stokroć nie! Klimat jest niesamowity. Można poczuć się tam jak w dawnych czasach, kiedy to zamki a nie cieplutkie wnętrza były standardem życia codziennego.
Browar znajdziecie na głównym rynku Wrocławia, zaraz przy Ratuszu (adres: Ratusz 2). Jest tam również restauracja, także nie tylko piwo wchodzi w grę.
A i jeszcze miła rzecz, jeśli chodzi o browar Spiż, to przy zakupie pierwszego piwa klient dostaje chleb ze smalcem. Powiecie – ale to nie ma znaczenia. Nieprawda! Ja uwielbiam wszelkie gratisy i uważam, że to jest bardzo miłe (pomijając całą kwestię marketingu), że dostajemy coś ponad zamówienie. Dlatego będę się upierać – chleb ze smalcem dodatkowo przyciąga mnie do takiego miejsca! Mimo, że smalcu nie jadam, więc kanapki nawet nie spróbowałam 😊
Spacer ulicami Wrocławia, zajrzenie do wszystkich ciekawych i klimatycznych kafejek, knajpek czy restauracji, to wycieczka nie na trzy dni a na trzy tygodnie. Wiem, że zwiedziliśmy tyle co nic. Zobaczyliśmy raptem kilka sławetnych krasnali, nie wjechaliśmy na wierze widokową, nie poszliśmy oglądać panoramy racławickiej. Ale nie o to chodzi, aby na wyjeździe biedgać od pomnika do figurki, zahaczając wszelkie możliwe kościoły w trakcie. No i przecież jest jeszcze kwestia tego, że trzeba zostawić coś na przyszły raz. Aby mieć po co wracać 😊