23.07.2018
|
Na zdrowie
,
Bądź fit
Co mnie mobilizuje do dbania o siebie i czy nasze powody, dla których żyjemy zdrowo zawsze są odpowiednie
Pół roku temu zdobyłam uprawnienia do wykonywania zawodu dietetyka. Blog w tematyce zdrowia i dobrego samopoczucia prowadzę już od ponad roku, natomiast temat zdrowia, dietetyki oraz wpływu żywienia na organizm człowieka i samopoczucie wciągnął mnie 3 lata temu.
Od tych trzech lat ciągle pogłębiam swoją wiedzę w temacie żywienia człowieka, odżywienia organizmu, wpływu jakości jedzenia na nasze zdrowie i samopoczucie. Interesującym tematem jest dla mnie również wpływ aktywności fizycznej na organizm, ale również na tempo przemiany materii. Ogólne frazesy w stylu „spalenie pączka to 1,5 godziny spaceru” czy „aby mięśnie dobrze się rozwijały należy jeść tyle i tyle białka” prawie nic nie znaczą w rzeczywistości, gdy weźmie się pod uwagę zmienne. Organizm człowieka to tak skomplikowana „budowla”, że aby dokładnie zrozumieć mechanizmy w nim zachodzące należy posiadać przeogromną wiedzę! Dlatego w medycynie są specjalizacje. Nie sposób byłoby ogarnąć wszystkiego. Jednak, aby być dobrym lekarzem (czy dietetykiem) należy znać solidne podstawy innych dziedzin niż specjalizacja. Aby odpowiednio pomóc, ale przede wszystkim, aby nie zaszkodzić. Tu typowym przykładem, jeśli chodzi o moją dziedzinę jest choćby znajomość funkcjonowania narządów, wpływu hormonów na organizm czy znajomość procesów jakie zachodzą w trakcie i po treningu.
Tematyka, jak już napisałam, w dalszym ciągu mnie pasjonuje. Im większą wiedzę zdobywam tym większy jest mój apetyt na więcej. Jeśli chodzi przestrzegania zasad w praktyce, również przynosi mi to niemałą radochę. Zdrowe, ładnie podane i zbilansowane posiłki to coś co po prostu uwielbiam! Gigantyczną frajdę sprawia mi wymyślanie nowych przepisów i kombinowanie w kuchni. Wiosna i lato to dla mnie cudowny czas, kiedy na rynku można kupić mnóstwo różnych warzyw i owoców. Dodatkowo jest jeszcze aktywność fizyczna, która daje mi powera do robienia jeszcze więcej.
I niby tak wszystko pięknie ładnie, ale… No właśnie, istnieje pewne wielkie ALE! 😊
Mianowicie, aniołem żywieniowym to ja nie jestem! Owszem, znam zasady, kocham zdrowe jedzenie, ale to od tego niezdrowego byłam uzależniona. I to prawda, aktywność fizyczna to coś co daje efekty zarówno fizyczne, widoczne, jak również efekty pod postacią większej energii, satysfakcji, większej siły, ale mój wewnętrzny leń krzyczy od środka, że starczy tego dobrego!
I powiem wam szczerze, że założyłabym się, że dużo osób tak ma (jeśli macie trochę odwagi to przyznajcie to w komentarzu😉)! Wiele osób ma tak, że w trakcie fazy zdrowego życia (tak, tak, na zdrowe życie zazwyczaj jest faza), jest bardzo szczęśliwych. Zdrowe jedzenie sprawia, że czują się lekko, świeżo i po prostu świetnie! Stan cery się poprawia, pojawia się więcej energii. Dodatkowo aktywność fizyczna z połączeniu z dietą sprawiają, że sylwetka wygląda świetnie!
I niby wszystko fajnie, ale po jakimś czasie ta faza się kończy i następuje powrót do fast foodów, słodyczy, chipsów i piwa wieczorem, błogiego lenistwa przed telewizorem zamiast wizyty w fitness klubie. Znacie to? Ale szczere, znacie? 😊
Nie będę teraz szczegółowo opisywać, dlaczego tak jest. W skrócie chodzi o uzależnienie od cukru i tłuszczu, uzależnienie od uczucia jakie wywołuje cukier i tłuszcz, o lenistwo (naszą wrodzoną zmorę) i poczucie niesprawiedliwości – dlaczego mój chłopak może jeść pizzę a ja nie?...
W dzisiejszym poście chciałabym podzielić się z wami spostrzeżeniami skąd ja czerpię mobilizację do utrzymywania się na haju zdrowego życia. Może dzięki moim przemyśleniom stwierdzicie, że to na tyle dobre powody, że wy również powinniście je zauważać w swoim życiu? 😊
Po pierwsze, moi najdrożsi, to wy jesteście jedną z największych mobilizacji w moim życiu do przestrzegania zasad zdrowego życia. Może zapytacie, dlaczego, ale odpowiedź jest banalna! Wiedząc, że jest chociaż jeden czytelnik mojego bloga, nie mogłabym zawieźć. Jakże mogłabym „prawić kazania” i mówić wam jak macie żyć (no, może jak macie jeść😉), a sama się do tego nie stosować? Uważam, że byłoby to oszustwo! I to, że jadam więcej i trochę inaczej niż osoby na diecie redukcyjnej (ponieważ się nie odchudzam), to zasad zdrowego żywienia przestrzegam. Ponad to gadam o nich zawsze i wszędzie, gdzie tylko mogę (jeśli ktoś oczywiście chce mnie słuchać😉). Dlatego tak kochani, jesteście moim mobilizatorem! Nie twierdzę, że żyjąc zdrowo się męczę, ale zawsze taki mały kopek w postaci czytelników, którzy bacznie obserwują, jest przydatny.
Kolejna sprawa, podobna do poprzedniej, to publikacja moich zdjęć „na świat”. Facebook, Instagram, Gogle+, Twitter to media, w których jestem. I nie mogę sobie pozwolić na potknięcie, bo wiem, że dietetyk niezadbany to niewiarygodny dietetyk. Coś sobą trzeba reprezentować. Swoją postawą, podejściem, ale w niektórych zawodach również wyglądem. Dietetyk z nadwagą? O nie, to nie przejdzie.
Trzecia sprawa jest jedną z najważniejszych i najcenniejszych dla mnie. Chodzi oczywiście o moje zdrowie i samopoczucie. Jeśli czytaliście pierwszy post na blogu (klik) doskonale wiecie jaki wpływ na moje zdrowie miała zmiana tego, co znajduje się na moim talerzu. Ciągłe stany zapalne, ból zatok, chroniczne przeziębienia minęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poza tym bardzo dobre samopoczucie, bark wzdęć, niższa masa ciała, lekkość – to wszystko zyskałam zmianą sposobu żywienia. I to właśnie dlatego polecam przejście na jasną stronę mocy.
Kolejna rzecz (można się śmiać😉) – mam w szafie mnóstwo fajnych ubrań w rozmiarze 34. Miałabym ich nie nosić tylko dlatego, żeby ponapychać się jakimiś śmieciami? Co to, to nie😊
Piątą pozycją na mojej liście mobilizatorów jest fakt, że jeszcze nie osiągnęłam tego, co chciałam osiągnąć. Jak pisałam wyżej, aniołem żywieniowym to ja nie jestem i czasem naprawdę muszę ze sobą walczyć. Zachowanie szczupłej sylwetki to dla mnie wysiłek, ponieważ kocham jeść. Ale mam postanowienie! I mimo, że się potykam (ba! niejednokrotnie przewracam, leżę i nawet pełznę do tyłu), to dążę do realizacji celu. Jaki to cel? Być najzajebistrzą wersją siebie! :D
Jeszcze jedną sprawą, która mobilizuje mnie do zdrowego życia jest edukacja innych. Nie mówię tu o jakiś wykładach, ale o reprezentowaniu pewnej postawy. Mam nadzieję, że chociaż niektóre osoby, poprzez obserwację, same zapragną żyć zdrowiej.
Kwesta kulinarna również wtrąca swoje pięć groszy do moich mobilizatorów. A mówiąc kwesta kulinarna mam na myśli stereotypy. Jakie? Takie, że zdrowe jedzenie jest niesmaczne. Że na diecie redukcyjnej trzeba się głodzić. Że tylko jałowe i bezsmakowe jedzenie daje efekty. Ja takim stwierdzeniom mówię zdecydowane NIE! Da się inaczej. Da się smacznie i trwale. Da się tak, aby dieta, która początkowo była redukcyjną, stała się tą na całe życie. Smaczną dietą bez przetworzonej żywności, fast foodów i kupnych słodyczy.
Nie mogłabym nie wspomnieć o mobilizacji do aktywności fizycznej. Jakiś czas temu wykupiłam karnet do fitness klubu. Takie rzeczy zazwyczaj podobają się przez jakiś czas, krótszy bądź dłuższy, ale tylko jakiś. Jak sprawić, żeby na siłownię chciało się chodzić? Znalazłam na siebie świetny sposób! Ponieważ, może nie wiecie, jestem wielką fanką seriali (nie polskich…), zabieram ze sobą telefon pełen odcinków, słuchawki i ćwiczę oglądając 😊 Powiem szczerze, że chęć oglądania dalej jest naprawdę duża, bo seriale mnie wciągają. A żeby obejrzeć kolejny odcinek, musze iść na siłownię! Skutek? Bardzo duża chęć odwiedzania fitness klubu. Oczywiście oglądanie seriali nie sprawdzi się na ćwiczeniach grupowych oraz na niektórych przyrządach do ćwiczeń, ale bieżnia, orbitrek czy rower nadają się do tego świetnie! 😉
I jeszcze jedna rzecz, dotycząca aktywności fizycznej. Ponieważ moje treningi są intensywne, muszę zaraz po zakończeniu ćwiczeń dostarczyć organizmowi glukozę (+białko). Niektórzy piją koktajle białkowe. Ja wybieram to, co bardziej lubię, czyli batony proteinowe, które po prostu uwielbiam! Trening za batona? Jak dla mnie bomba! :D
Tak czasami sobie myślę o osobach, które znam, o klientkach, ale również o osobach całkiem obcych i ich powodach do życia zdrowo. Do przestrzegania zdrowej diety. Do włączenia aktywności fizycznej do codziennego planu. Do redukcji zbędnych kilogramów. I wiecie co? Zazwyczaj powody, dla których dbamy o siebie, zmieniamy dietę na zdrowszą, wykupujemy karnet na siłownię nie są odpowiednie.
Dbamy o siebie/zrzucamy zbędne kilogramy, aby się komuś podobać, aby zmieścić się w zajebistą kieckę, aby pokazać swojemu byłemu co stracił. Bo zbliżają się wakacje czy ślub…
I tak sobie myślę… czy to, że dbamy o siebie ze złych powodów jest niewłaściwe? Czy powinniśmy zmienić podejście?
Mój wniosek jest, że nie należy przejmować się tym co jest naszym mobilizatorem. Czy to ważne co popycha cię do walki o zdrową, szczupłą i zadbana sylwetkę? Jeśli tylko robisz to z głową i w sposób zdrowy (gubienie 6 kilogramów na miesiąc już zdrowe nie jest), to w czym problem? Czy musisz czekać na jakieś objawienie, które pokarze ci, że tylko z tych i z tych powodów powinnaś się odchudzać? Ja mówię, że nie!
Jeśli kiecka czy obecna dziewczyna twojego byłego, lub nawet baton po treningu mobilizują cię do działania, to czemu z tego nie skorzystać? Czy chudnięcie na ślub swojej siostry czy na wakacje jest czymś gorszym niż chudnięcie tylko w walce o zdrowie? Uważam, że nie.
Ważne natomiast jest to w jaki sposób chudniesz czy przechodzisz na jasną stronę mocy i czy nie jest to tylko chwilowe (choć nawet najlepsze intencje mogą być chwilowe).
Dlatego kochana nie zastanawiaj się! W twojej głowie pojawiło się światełko w kierunku zdrowszej i szczupłej sylwetki? Idź tam. Korzystaj z takiego mobilizatora jakim obdarzyło cię życie!
Wielki buziak dla Was i jak najwięcej mobilizatorów w życiu! :*